niedziela, 30 listopada 2014

Duszesa na wieży

Nic nie zapowiadało, że piętnasta miesięcznica wypędzenia Duszesy z Akademii przebiegnie inaczej niż zazwyczaj. Obchody tradycyjnie zaczął hymn odśpiewany przez chórek „Próchno Grób”*. Po nim Duszesa miała stanąć w drzwiach Akademii, pozdrowić zebranych i z wdziękiem zejść do nich po schodach – tak jak owego pamiętnego dnia, kiedy Czarownica zza Wody* zajęła jej miejsce.

Pieśń się skończyła, jednak drzwi pozostały zamknięte. Przedłużającą się ciszę przerwał szczęk otwieranego okna. Dochodził z przybudówki w kształcie wieży, którą kazał dostawić pierwszy rektor Akademii. Psuła co prawda symetrię bryły budynku, ale można w niej było zakwaterować zasłużonego, potrzebnego szkole wykładowcę do czasu, aż zbudował własny dom.

W otwartym oknie pojawiła się Duszesa. Już od kilkunastu lat to ona mieszkała w wieży.

- Zamurowali mnie! - zawołała.

Tłum groźnie zamruczał i zafalował. Potem ruszył w kierunku przybudówki. Najwierniejsi zwolennicy Duszesy wspięli się jak najbliżej okna, żeby wysłuchać poleceń. Pozostali uruchomili mądrość zbiorową i zaczęli szukać sposobu na uwolnienie byłej rektor.

- Rozwalmy mury!

- Podpalić tę budę!

- Przynieście drabinę!

W tym momencie wkroczyła Duszesa.

- Nie, tak nie można – stwierdziła łagodnie. - Nie wolno nam stosować takich metod jak oni.

* * *

Godzinę później tłum przed wieżą był już nieco większy. Do zwolenników Duszesy dołączyli kramarze sprzedający gotowaną kukurydzę i gorące kakao. Oczywiście pojawili się też żebracy i kieszonkowcy.

Duszesa stała w oknie i udzielała wywiadu przedstawicielom miejscowych sprzedawców niusów. Dzięki wielkiej tubie umieszczonej na stojącym obok powozie transmisyjnym zgromadzeni mogli go słuchać na żywo.

- To przejście zawsze było w tym miejscu – żaliła się Duszesa. - Przecież ja nie potrzebuję go po to, żeby grzebać w dokumentach Akademii. Do tej pory te drzwi nikomu nie przeszkadzały. Pani Rektor mogła mnie uprzedzić, uzgodnić... A nie tak zamurowywać znienacka. Co ja teraz zrobię? Nie mogę tradycyjnie wyjść do ludzi, którzy mi ufają.

- Hańba! Hańba! - padły okrzyki z tłumu. - Dajcie taczki z gnojem! Wywieziemy na nich Rudą Czarownicę!

Duszesa odwróciła się na chwilę. Nie byłoby dobrze, gdyby ktoś dostrzegł na jej twarzy choćby cień satysfakcji.

- Cierpliwości – przemówiła. - Sprawiedliwość w końcu zatriumfuje.

* * *

Tłum czekał. Sprzedawcom kukurydzy kończył się towar, zamiast kakao w baryłkach od dawna była już okowita. Najbardziej zmęczeni szukali zacienionego miejsca, aby dotrwać do finału.

Z dali dobiegł jakiś dźwięk. Zbliżał się powoli, potem przerodził w rytmiczny stukot. Tłum zaszemrał. Zza węgła wytoczyła się terenowa dorożka z napędem na cztery konie. Na koźle siedział Obłędny Rycerz.

- Jeeeest!!! - wrzasnęło pół setki gardeł.

Tłum otoczył dorożkę.

- O-błę-dny! O-błę-dny! O-błę-dny!

Rycerz wprawnym ruchem wstrzymał konie i zaciągnął ręczny. Wstał z kozła i uniósł rękę w skórzanej rękawicy. Zapadła cisza.

- Ja nie jestem Marysią z Gorzowa! - przemówił. Zebrani popatrzyli na siebie skonsternowani.

- Dobra, żartowałem. Przybyłem na pomoc uciśnionym. Patrzcie i podziwiajcie, jak ocalę tę prześladowaną białogłowę!

Sięgnął za pazuchę, wydobył jakiś przedmiot i uniósł go w górę. Promienie popołudniowego słońca odbiły się od srebrnego klucza. Tłum rozstąpił się, a Obłędny Rycerz zeskoczył z dorożki i poszedł w stronę drzwi znajdujących się po drugiej stronie przybudówki.

Koniec miesięcznicy był już taki jak zwykle. Chórek „Próchno Grób” wykonał hymn zapasowy, po czym delegacja udała się z tradycyjną petycją do Pałacu Unii. Do standardowego żądania spalenia na stosie Czarownicy zza Wody (oczywiście po uczciwym procesie przed trybunałem Gryflandzkiej Inkwizycji) dopisano tym razem wniosek o sprawdzenie, czy Pani Rektor miała prawo obserwować przez okno swojego gabinetu demonstrację w czasie, kiedy powinna być w pracy.


* Chór „Próchno Grób” miał się nazywać „Próchno Group”, jednak zamkowy skryba nie był ćwiczony w zamorskich językach i zapisał to, co usłyszał. Zmiana wpisu w rejestrze była kosztowna, zaś występować bez niego wolno było najwyżej we własnej piwnicy. A i to groziło wizytą oddziału królewskich cenzorów, którzy przychodzili bez zapowiedzi, najczęściej o świcie. Nazwa została więc taka, jak ją zapisano.
* „Czarownicą zza Wody” zwolennicy Duszesy nazywali nową rektor Akademii, którą unijna komisja konkursowa wybrała zamiast ich ulubienicy na kolejną kadencję. Co bardziej zagorzali dodawali jeszcze na początku przymiotnik „Ruda” i opowiadali, że przyleciała na miotle. Pozostali mieszkańcy Gryflandii mówili po prostu „Pani Rektor”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz