Wielki Koniuszy siedział w poczekalni i kręcił młynka palcami. Po dwunastu latach piastowania różnych godności w pałacu cotygodniowa audiencja już go nie stresowała. No, najwyżej troszeczkę, tyle, co czekanie na przegląd zębów u znachora.
Siedzenie w poczekalni było nieodłączną częścią audiencji. Wasyl Niezłomny szanował czas poddanych i zawsze wyznaczał termin posłuchania z dokładnością do jednej minuty. Obowiązywało tu jednak wskazanie królewskiego czasomierza. Tego, który lud ofiarował mu na pierwszą rocznicę pierwszej elekcji.
Król zdecydował wówczas, że prezent od poddanych musi odpowiednio wyglądać, więc zamówił go u złotnika zamiast u zegarmistrza. W efekcie chronometr imponował zdobieniami, ale z odmierzaniem czasu radził sobie średnio. Wasylowi to jednak nie przeszkadzało - wszak w Gryflandii obowiązywał czas królewski, czas astronomiczny pełnił tylko funkcję pomocniczą.
W pałacu wykształciła się nawet kasta czasowników: posługaczy, którzy zawsze wiedzieli, jakie jest przesunięcie królewskiego chronometru. Wielki Koniuszy jednak rzadko korzystał z ich usług, wolał przyjść wcześniej i poczekać. Tak było taniej.
Drzwi uchyliły się zapraszająco. Wielki Koniuszy podniósł się z krzesła i wszedł do środka. Od razu zauważył, że król jest dziś w nastroju kordialnym. Nie miało to wprawdzie żadnego znaczenia dla ewentualnych następstw rozmowy, jednak ją samą czyniło całkiem znośną. Oczywiście w porównaniu do audiencji u władcy w nastroju wisielczym czy rozrywkowym.
- Jakże się miewasz, mój Koniuszku? - przywitał go Wasyl. - Słyszałem, że z zapałem upowszechniasz wśród poddanych ideę trzosa ludowego. I że aktywnie zwalczasz koncepcje, które mogłyby się okazać kłopotliwe dla Królestwa.
- Staram się, Najjaśniejszy Panie - bąknął Koniuszy. Czuł, że pochwał nie będzie.
- No nie całkiem dobrze, no nie całkiem. Na przykład ten kołodziej, jak mu tam... Nieważne zresztą, grunt, że z wrogiego stronnictwa. Ten, co chce z trzosa ludowego system zamkowych lektyk finansować. Podobno rozbiłeś w puch jego koncept?
- No chyba tak - zawahał się. To nadal nie wyglądało dobrze. - Ale pospólstwo i tak woli inne rzeczy. Oświetlenie w krużgankach, ładne kadzie na odpady, huśtawki, ścieżki spacerowe...
- I bardzo dobrze. Ale te lektyki też niech planują. I różne inne rzeczy, nawet jeśli to będą pomysły naszych wrogów.
- Jak to? Mam popierać koncepty opozycji? Nie rozumiem, Najjaśniejszy Panie...
- I dlatego to ja jestem królem, drogi Koniuszku. Przypomnisz mi dzisiejszą datę?
Wielki Koniuszy naprawdę nie rozumiał. I wolał się nie zastanawiać, jakiej odpowiedzi Wasyl oczekuje.
- 27 listopada roku pańskiego 1014.
- No właśnie. A pamiętasz może, na kiedy rada koronna zaplanowała otwarcie pierwszego trzosa ludowego?
- Na rok 1016? - Koniuszemu zaczęło coś świtać.
- Otóż to. Mamy jeszcze ponad rok na pokazywanie, jacy jesteśmy łaskawi dla ludu, jak pozwalamy mu decydować, na co idą daniny. I nie będzie nas to kosztowało ani miedziaka. A później może się okazać, że otwarcie trzosa ludowego trzeba odsunąć jeszcze o rok skarbcowy, albo o dwa... Rada koronna to przecież prawie wyłącznie nasi ludzie, którzy zrobią, co słuszne. Czy teraz wszystko jest dla ciebie jasne, mój Koniuszku?
Było jasne. Jak oblicze Wasyla Niezłomnego.