niedziela, 28 grudnia 2014

Rada szoł

- Panowie, nasz cel na tę kadencję jest jasny - Prezydent napotkał łagodny wzrok Duszesy i poczuł, jak stado mrówek tańczy mu kankana na plecach. -  Ekhm, to znaczy, oczywiście chciałem powiedzieć, Panie i Panowie. A nawet przede wszystkim Panie.

Wiceprezydent i Przewodniczący patrzyli na niego wyczekująco. Formalnie rzecz biorąc Duszesa zajmowała najniższe stanowisko z całej czwórki. Łamanie hierarchii mogło zwiastować kłopoty dla któregoś z nich. A nawet dla obu.

- Naszym celem jest całkowite wyeliminowanie Pomarańczowych w następnej elekcji - kontynuował Prezydent. - A do tego będzie nam potrzebna twoja drużyna, Miłościwa Pani.

Napięcie wyraźnie opadło.

- Trzeba komuś podpalić stodołę? - wyraziła uprzejme zainteresowanie Duszesa.

- Nie. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Na razie będziemy pospólstwo odpowiednio edukować. Zastosujemy najnowsze techniki perswazyjne.

Duszesa uśmiechnęła się promiennie. Tak jak tylko ona potrafiła.

- Hiszpański bucik czy żelazna dziewica?

- Żadne takie - Prezydent wyraźnie się wzdrygnął. - Musimy zadziałać na skalę masową. A nie chcemy przecież doprowadzić do wyludnienia królestwa. Zrobimy to samo, co się sprawdziło w Radzie Koronnej. Będą komiksy z posiedzeń.

- Z drużyną Duszesy?! - Wiceprezydent wyglądał, jakby miał atak duszności. - Po moim trupie! A przynajmniej wymaga to renegocjowania umowy koalicyjnej.

Pozostała trójka zdusiła uśmieszki. Wszyscy pamiętali wydarzenia z drugiego posiedzenia Rady Unii. A gdyby nawet nie, to w Gryflandii wciąż krążyły obrazki o tytułach „Wiceprezydent i pomidorowa” czy „Wiceprezydent je jajecznicę”.

- Te kilka jajek i pomidorów nie powinno podważać naszej owocnej współpracy... - nieśmiało zaczął Przewodniczący.

- A dasz mi gwarancję, że to się nie powtórzy? Drużyna Duszesy jest, jak by to powiedzieć, dwuwartościowa. Przyjmuje „Zieloni - dobrze, Pomarańczowi - źle” i tertium non datur. To znaczy klapa na trzy.

To rzeczywiście mógł być kłopot. Drużyna Duszesy początkowo była całkiem niezłą grupką reprezentacyjną dla całego ludu Gryflandii. Z czasem jednak ewoluowała. Główną przyczyną zmian był stały rozdźwięk pomiędzy obrazem Duszesy malowanym przez dworskich kronikarzy a rzeczywistością. Po trzech latach drużyna składała się już głównie z obywateli niezdolnych do samodzielnej analizy problemów bardziej złożonych niż „ja mam miecz, a ty nie” oraz tych, którzy liczyli na zyski, niekoniecznie finansowe.

Stare gryflandzkie przysłowie mówi, że gałki mędrca i głupca ważą tyle samo. Tym razem jednak nie chodziło o prosty wybór urny odpowiedniego koloru. Potrzebne były bardziej skomplikowane reakcje, i to zespołowe.

- Mam! - ucieszył się Przewodniczący. - Potrzebujemy wodzireja. Może ta, jak jej tam, Wojasia?

Duszesa zawahała się. Amazonka Wojasia była jedną z najwierniejszych druhen, znaną przy tym ze swej bitności. Miała jednak pewien feler: raz puszczona w ruch była trudna do zatrzymania. Dlatego nie kierowała żadną grupą od czasu, gdy dowodzony przez nią oddział zakończył próbną szarżę na zamkowej ścianie.

- Wojasia ostatnio trochę niedomaga - zaczęła.

Pozostali spojrzeli na nią pytająco.

- Miała mały wypadek na ćwiczeniach fechtunku. Worek treningowy ją skontrował. Dostała w lewy pośladek. My zresztą i tak potrzebujemy kogoś, kogo drużyna szanuje. Myślę, że Wielki Koniuszy to idealny kandydat. Oczywiście musimy zrobić próbę generalną.

Dygnęła z wdziękiem w odpowiedzi na oklaski pozostałej trójki.

* * *

- Proszę o spokój - Przewodniczący postukał cynowym kuflem o blat stołu prezydialnego. - Posiedzenie próbne, podejście trzecie. Akcja!

- W imieniu Stronnictwa Niebieskich wzywam opozycję do wytłumaczenia się ze wszystkiego - wygłosił swoją kwestię Wiceprezydent.

Wielki Koniuszy przemaszerował przed widownią niosąc tabliczkę z napisem „Aplauz”. Rozległy się oklaski i okrzyki aprobaty.

- My chcielibyśmy... - zaczął pachołek odgrywający rolę Wielkiego Łowczego.

Koniuszy przebiegł przed widzami. Tym razem na tabliczce był napis „Buczenie”. Podłoga zadrżała.

- Mówiłem, że tak nie może być! - Lewy Sztalugowy rzucił paletą o ziemię. - Płótno się trzęsie i zielony mi się z pomarańczowym miesza. Chcecie mieć przekłamane komiksy?

- Jeszcze raz - rozkazał Przewodniczący. - Koniuszy, trochę lekkości. Przypomnij sobie „Jezioro łabędzie”.

Tym razem wszystko poszło zgodnie z planem. No, może prawie, bo krokom Koniuszego bliżej było do półzorby niż do baletnicy. Ale sztalugi już się nie ruszały.

Prezydent zwinął pergamin ze scenariuszem i przez chwilę pozwolił płynąć marzeniom. Był w nich Zamek, tron, korona...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz