niedziela, 10 maja 2015

Niebieskosprawni

Wasyl Niezłomny dawno nie czuł się tak dobrze. Można powiedzieć, że był niemal w euforii. A nawet całkiem.

Przeciągnął się w fotelu tronowym i pogrzebał w pamięci. Tak, ostatni raz był w podobnym nastroju, gdy psy pomagały opuścić Zamek byłemu Drugiemu Wojewodzie. I gdy przywódca sfory przyniósł mu w pysku fragment jego niebieskich portek.

Zapowiadał się dobry dzień, dzień grania na nosie nielubianym osobnikom. A na obiad powinna być darmowa pomidorowa.

Król klasnął w dłonie. Wielki Koniuszy poderwał się z taboretu i stanął na baczność.

- Słucham posłusznie, Najjaśniejszy Panie.

- Idę na spacer do dzielnicy Niebieskich. Przygotuj lektykę. Tę w wersji daninowej.

- Ale przecież ta dzielnica jest bezpieczna, Niebiescy to nasi koalicjanci - zdziwił się siedzący jak zwykle przy stole książę Igor.

- Nie nadużywaj wielkich słów, synu. To w najlepszym razie nasi niebieskosprawni pomocnicy. Wyjaśnię ci wszystko przy kolacji. Koniuszku, też zapraszam. Czuj się zaszczycony.

Wielki Koniuszy lekko pobladł. Takie zaproszenie oznaczało, że król zamierza podczas tego posiłku zrezygnować z usług chłopaka od próbowania potraw. A gość ma go zastąpić.

Zwykle nie kończyło się to źle. Były jednak przypadki rozstroju żołądka, na tyle częste, by nie kłaść ich na karb przejedzenia. Wszyscy pamiętali też naczelnika, który po uczcie u króla dostał biegunki połączonej z halucynacjami. Wydawało mu się, że jest północ i siedzi na nocniku w swojej sypialni - a było południe i środek rynku. Oczywiście był to też koniec jego kariery politycznej. Ludowe porzekadło „obudzić się z ręką w nocniku” zyskało zaś nowy wymiar.

- Czy Wasza Wysokość spodziewa się jakichś reakcji na swoje ostatnie wypowiedzi na temat byłego Drugiego Wojewody? - zapytał.

- Nawet ich oczekuję - Wasyl uśmiechnął się promiennie. - Każ założyć chlapacze.

* * *

Daninomobil, czyli opancerzona lektyka używana wówczas, gdy król chciał osobiście nadzorować pracę poborców, zyskał jakiś czas temu dodatkowe wyposażenie. Wasyl uznał bowiem, że nie wolno dopuścić do marnowania warzyw i owoców, którymi go obrzucali szczęśliwi poddani. Do ścianek lektyki zamkowy kowal przykręcił więc uchwyty, do których przyczepiano specjalne koryta.

Wszyscy nazywali je chlapaczami. Wpadały do nich płody rolne trafiające w pojazd. Wyjęte później z koryt warzywa i owoce wzbogacały królewskie posiłki.

Należało tylko dbać o to, aby moment inspekcji wypadał na początku zbiorów, kiedy nic jeszcze nie zgniło. Ale wyczucie czasu Wasyl miał doskonałe. Na rynku właśnie pojawiły się pierwsze pomidory, a pomidorowa była jedną z ulubionych zup władcy Gryflandii.

Królewski spacer przebiegał bez niespodzianek. Co prawda w pobliżu karczmy „Pod Trębaczem” pojawiło się zagrożenie zanieczyszczenia chlapaczy przez wieśniaka, który nadużył okowity, ale wzorową czujność wykazał biegnący przed lektyką zamkowy kronikarz. Przyjął płyny na własną sukmanę.

Kiedy dotarli do dzielnicy Niebieskich, o ścianki lektyki zabębniły pociski. Wasyl z uśmiechem pozdrawiał zza pancernej szyby napotykanych po drodze poddanych, ci zaś odwzajemniali mu się różnymi gestami. Nie zawsze przyjaznymi.

Plask! Plask! Chlup!

- Czterdzieści trzy, czterdzieści cztery... - liczył Wasyl.

Trzask! Plask!

- Co jest?! Dynia o tej porze roku? - zdziwił się. - Pięćdziesiąt dziewięć, sześćdziesiąt. Wystarczy.

Zastukał w ściankę trzy razy. Tragarze posłusznie skręcili w uliczkę wiodącą w kierunku Zamku.

* * *

- I jak zupa, mój Koniuszku? - król był wciąż w wyśmienitym humorze.

- Doskonała, Wasza Wysokość - Wielki Koniuszy starał się maskować kłopoty z przełykaniem, ale szło mu to kiepsko. - A Najjaśniejszy Pan i książę Igor nie będą jedli?

- Trochę później - wyjaśnił Wasyl. - Niebiescy nie są zbyt lotni, ale jest jednak niewielkie ryzyko, że zdążyli pomidory czymś nafaszerować, chociaż wizyty nie zapowiadałem.

Twarzą Wielkiego Koniuszego było można zastąpić flagę Zielonych, jednak dostojnik dzielnie kontynuował posiłek. Król rozparł się w fotelu i czekał.

- Obiecałem, że ci wytłumaczę, dlaczego Niebiescy to dla nas żaden koalicjant - zwrócił się do księcia, gdy Koniuszy przełknął ostatnią porcję.

- Wiem, wiem - wyrwał się Igor. - Sojusz jest tylko w Unii.

Wasyl popatrzył na syna z politowaniem.

- Głupiś tak jak Niebiescy. Ci frajerzy nie umieją liczyć i dali się zrobić jak dzieci. Dlatego mogłem wywalić ich ludzi z Zamku i publicznie opowiadać, że gorszego Drugiego Wojewody niż obecny Wiceprezydent nigdy nie miałem.

- To ostatnie to chyba ich bardzo wkurzyło - zauważył książę. - Słyszałem, że oficjalnie żądają odwołania oskarżeń i przeprosin.

- I tyle ich - roześmiał się Wasyl. - Przecież nie po to mówiłem, żeby odszczekiwać. Królewskie słowo to nie byle co. A nawet jeśli przeproszę, to tak, że im w pięty pójdzie.

- Ale jak się wściekną, to mogą koalicję w Unii zerwać...

- Tak? I co dalej? - brzuch króla zaczął się trząść.

- No... Wejdą w sojusz z Pomarańczowymi i odwołają Prezydenta?

Wasyl spadł z fotela.

- Koniuszku, powiedz księciu, ile głosów trzeba mieć w Radzie Unii, żeby odwołać Ławę - wykrztusił.

- Trzy piąte. Czyli dwanaście - Wielki Koniuszy już rozumiał. - A oni razem z Pomarańczowymi mają dziesięć. I są w niebieskiej d..., bo nawet jak Wiceprezydent zrezygnuje, to nasi będą potrzebowali jednego ambitnego, który za stołek po nim zmieni barwy. Nie zaryzykują. Gdyby po elekcji weszli w koalicję z Pomarańczowymi, trzymaliby ich w szachu. Ale naszym mogą skoczyć. Najjaśniejszy Pan jest politycznym geniuszem!

- A jestem, jestem - Wasyl podniósł się z podłogi. - Za jakiś miesiąc znów im przejadę prętem po klatce, akurat będzie czas na truskawki. A na razie wygląda na to, że warzywa były czyste. Synu, pomidorowa czeka!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz