niedziela, 6 listopada 2016

Pora siewu

- Kiedy się zaczyna kampania elekcyjna?
Siedzący nad miską grochówki książę Igor zakrztusił się kawałkiem podpłomyka.  Wasyl przez dłuższą chwilę patrzył na siniejącą twarz syna, po czym z rozmachem walnął go w kark. Na to też młodzieniec nie był przygotowany.
- Miesiąc przed elekcją? - odpowiedział niepewnie, kiedy już wytarł twarz z resztek zupy.
Król spojrzał na niego z ledwie skrywanym politowaniem.
- To ta oficjalna, kiedy wolno konterfekty kandydatów na płotach wieszać. Pytam o tę prawdziwą.
- Dwa miesiące?
Politowanie zmieniło się w pogardę.
- Zapamiętaj to sobie i oprócz tego zapisz: kampania elekcyjna zaczyna się po ogłoszeniu wyników elekcji. Następna kampania oczywiście - dodał widząc, że książę zaczyna mieć kłopot ze zrozumieniem kolejności.
Zegar na zamkowej wieży wybił piętnastą. Do zebrania zespołu portretowego brakowało jeszcze pół godziny.  Oznaczało to, że trzeba czymś wypełnić kwadrans, jaki pozostał do przybycia Wielkiego Koniuszego, który nie wiedzieć czemu uważał, że przychodząc przed czasem zyskuje królewskie względy.
„Kształcenia syna nigdy za wiele, zwłaszcza że lotny jak wrota od stodoły” - pomyślał Wasyl.
-  Kampania elekcyjna trwa przez całą kadencję - zaczął powoli, dobierając raczej proste słowa. - Tylko wydanych na nią dukatów nie można odliczyć z cesarskiej daniny. Dlatego nie nazywamy tego kampanią, lecz działaniami portretowymi.
Przerwał na chwile, aby dać synowi czas na przyswojenie tej porcji informacji.
- A skoro wydatków nie można odliczyć, to najlepiej? - spojrzał wyczekująco.
- Nie wydawać! - Igor wyglądał, jakby właśnie wygrał w kości sto dukatów.
- Tak, nie wydawać. Ale jak to zrobić? No, pomyśl... Żartowałem! - dodał szybko, bo twarz księcia zaczęła zielenieć. - Jednym ze sposobów są interpelacje. Wiesz, co to takiego?
- Wiem - ucieszył się młodzieniec. - Wielki Koniuszy zawsze mówi „złożę interpelację w tej sprawie”, jak na przykład jest kałuża na trakcie albo kogoś obrobią w ciemnym zaułku.
- Koniuszy dobrze kombinuje - roześmiał się król. - Ale daleko mu do syna Naczelnika Hipodromu. Ten ostatnio złożył interpelację w sprawie śmierdzącego piasku na arenie. Że najwyższy czas, żeby go wymienić. No i dwa tygodnie później był nowy. Piasek, nie naczelnik.
- Doniósł na własnego ojca?!?! - oburzył się książę Igor.
- Jakie „doniósł”? Piasek miał być właśnie wymieniony, naczelnik powiedział o tym synowi na rodzinnym obiedzie. A ten od razu wymyślił interpelację. I motłoch myśli, że czysty piasek to skutek jego interwencji. Młodemu wskaźnik szacunku o trzy punkty skoczył. Czterech na tuzin bywalców „Trębacza” chce mu piwo stawiać. Ma chłopak talent polityczny.
Błysk w królewskim oku nie przypominał jednak wyrazu uznania.
Do drzwi ktoś delikatnie zapukał.
- Wejdź, Koniuszku!
Wielki Koniuszy energicznie nacisnął klamkę.
- Niech gwiazdy sprzyjają Majestatowi, Najjaśniejszemu Panu Wasylowi Niezłomnemu...
- Dosyć. Poczekamy na resztę.
Chwilę później w komnacie zjawił się Pierwszy Wojewoda, a po nim Główny Kanclerz.
- No to jesteśmy w komplecie - oznajmił Wasyl. - Duszesy dziś nie będzie. Nasza, hm, koleżanka nie ma ostatnio najlepszej passy. Doszły mnie też słuchy o jakichś ruchach transferowych, lepiej więc, aby nie była z nami teraz kojarzona. A skoro chce grać we własnej drużynie, to nie możemy jej przecież zabraniać.
Pozostali nie wyglądali na zmartwionych. Wręcz przeciwnie. Duszesa była wprawdzie pomysłowa, ale nigdy nie było wiadomo, kto najbardziej straci na wcieleniu w życie jej koncepcji. A to, że się stało po tej samej stronie barykady, też niczego nie gwarantowało.
- Koniuszku, referuj - polecił Wasyl.
- Jak zapewne waszmościowie wiecie, idzie zima - zaczął Wielki Koniuszy. Pozostali popatrzyli na niego trochę dziwnie. - A to oznacza, że kończą nam się interpelacje z efektami portretowymi. Po prostu skutków nie będzie widać, więc szkoda mielić jęzorem i dawać robotę skrybom. Musimy zastosować inne techniki...
Zawiesił głos i popatrzył na pozostałych. Milczeli. Tak jak się spodziewał.
- I ja nawet coś wymyśliłem - wypalił z dumą. - Musimy iść do ludzi. Pokazać, że jesteśmy swojaki, że co oni, to my. Że, jak mówi poeta, „piłem z wami, śpiewałem i rzygałem z wami”.
- Eee, łatwizna - ocenił Kanclerz. - Wystarczy bywać „Pod Trębaczem”. I nawet drogo nie będzie, bo motłoch chętnie stawia kolejkę komuś ważnemu, żeby mieć się potem czym chwalić.
- Nie każdemu stawiają - skrzywił się Pierwszy Wojewoda. - No i po pijaku łatwiej narazić na szwank powagę Majestatu.
Król uznał, że trzeba się wtrącić. Dyskusja zmierzała w maliny.
- W „Trębaczu” bywacie i tak za często. Poza tym tam wciąż te same gęby. A wy macie przekonać do nas tych, którzy po oddaniu królowi co królewskie już nie mają na gorzałę. Koniuszku, chcesz coś powiedzieć?
Wielki Koniuszy aż podskakiwał na ławie.
- Mój pomysł jest prawie dopracowany, Wasza Łaskawość - wypalił. - Potrzebuję tylko wsparcia wiedzy syna Najjaśniejszego Pana.
Książę Igor zbladł. Tak podstępnego ataku się nie spodziewał.
- Słyszałem o zamorskim zwyczaju chodzenia po chałupach w ostatni dzień października - kontynuował Wielki Koniuszy. - Ludzie się przebierają za różne stwory i dostają od gospodarzy smakołyki. Coś jak nasza kolęda, tylko bardziej światowe i nie na przednówku. Ale wiem tylko tyle. A Książę był przecież cały semestr w Oksford of Kembridż, więc na pewno wie więcej.
Igor odetchnął z ulgą. Wiedział więcej.
- Ten zwyczaj nazywa się „Heloł in” - wyjaśnił z dumą. - To na nasze oznacza „hej tam, w środku”. Przebierańcy pukają, a gdy ktoś otworzy, krzyczą „Trik or szit”, czyli że trik albo szit. I wtedy gospodarze dają im okup. Tu nie do końca rozumiem, bo szit to jest to, co konie zostawiają na gościńcach. Wiadomo, konia nie każdy ma, więc szita nie da. Ale nie wiem, co to jest ten trik.
- A to akurat ja wiem - uśmiechnął się Wasyl. Kiedyś zamorski kuglarz obiecał, że pokaże trik. I przeciął kobietę na pół. To ja mu pokazałem, że u nas takie triki to każdy kat robi, i to lepiej, bo skutecznie.
- Teraz rozumiem! - ucieszył się książę. - Przy takim wyborze też bym wolał dać okup.
- Zrobimy tak: ja się przebiorę za lwa i pójdę do zamkowych kamieniczek - oznajmił Wasyl. - Wielki Koniuszy będzie białym misiem, a Wojewoda założy strój aniołka. Pojedziecie po wsiach.
- A Książę Igor? - nieśmiało zapytał Pierwszy Wojewoda.
- Mój syn pojedzie z wami jako tajemniczy obserwator. Nie możemy działać na oślep, musimy wiedzieć, jaki skutek mają poszczególne inicjatywy portretowe.

* * *

Rankiem pierwszego listopada książę Igor wszedł do sali tronowej. Król już na niego czekał. Książę zrobił trzy kroki w jego kierunku, zatrzymał się i pociągnął nosem. Raz. Drugi.
- Ty tu nie siąkaj, tylko raportuj! - rzucił Wasyl.
- No więc klapa - z ledwie skrywaną radością oznajmił książę. - Pojechaliśmy do Rybołowów. Pierwszy na ochotnika poszedł Wielki Koniuszy, bo to była chałupa jakichś jego krewnych. Ale zapomniał, że oni mają psy ćwiczone do polowań na niedźwiedzie. A kostium lichy, osłony nie dawał. Trzynaście ran. Wielki Koniuszy przez miesiąc będzie jeździł powozem tylko na stojąco. Podobno w stajniach już mówią o nim „Wielki Hajduk”.
- Dobre - król uśmiechnął się dosyć kwaśno. - A Wojewoda?
- Niewiele lepiej. Też wybrał bezpiecznie, chałupę, w której mieszka wdowa z piątką dzieciaków. Dostał w łeb nocnikiem i nakrył się nogami. Ma kobiecina krzepę. Na jego szczęście nocnik był jeszcze pusty...
Książę znów pociągnął nosem. I nie wytrzymał.
- Ale co tu tak śmierdzi, mój ojcze?
Wasyl zgrzytnął zębami. Też czuł, że jedna kąpiel to za mało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz