niedziela, 27 listopada 2016

Polityka prorodzinna

- Bunt?!?!?!
- NiechNamNaWiekiKrólujeWasylNiezłomny - wymamrotał Naczelnik Hipodromu i skurczył się jeszcze bardziej. - Ależ skąd, Najjaśniejszy Panie! Ale my też mamy rodziny... Nasi synowie nie są oczywiście tak utalentowani jak Umiłowany Książę Igor, jednak nie powinni żyć jak hołota. Potrzebują źródeł stałych dochodów. Czyli odpowiednich stanowisk.
Wasyl odstawił trzymaną nad głową ławę i znów usiadł na tronie.
- Odpowiednich... Czyli tych z kategorii „lud płaci, król nie wymaga”?
- Przenikliwość Waszej Wysokości słusznie jest nazywana legendarną. Nie chodzi wszak o to, aby nasi synowie harowali za marne grosze i jeszcze za coś odpowiadali. Wręcz przeciwnie. Ich pozycja powinna im zapewniać czas i środki na bezstresowe rozwijanie swoich zainteresowań...
Król postukał berłem w poręcz.
- Rozumiem. Jest tylko jeden kłopot: brak stanowisk. Nie potrzebuję drugiego Wielkiego Koniuszego ani Naczelnika Hipodromu. Musicie coś wymyślić. I to tak, żeby mi żadna malowana opozycja nepotyzmu nie wytykała. Zorganizujesz spotkanie w celu uzyskania zgody wszystkich stronnictw.
- Wszystkich???
- Tak. Tych nieliczących się też, na wszelki wypadek. Zajmij się tym natychmiast. Tylko najpierw wstań, bo szuranie twoich nakolanników po posadzce działa mi na nerwy.
- Ale...
- Won!!!
Naczelnik Hipodromu bezszelestnie wybiegł tyłem* z sali tronowej.

* * *

Wielki Koniuszy przeklinał moment, w którym postanowił posłuchać głosu ludu bez pośrednictwa kronikarzy. Zaczęło się źle, a później było tylko gorzej.
Prowadząca przez całe podgrodzie uliczka o obiecującej nazwie „Piękna” okazała się rynsztokiem, na szczęście dosyć płytkim. Ale i tak nowiutkie zamszowe oficerki były do wyrzucenia. Zaułek Złodziei natomiast w pełni zasługiwał na swoją nazwę. Wielki Koniuszy uskoczył w prawo, aby uniknąć zderzenia z zataczającym się, utytłanym w błocie jegomościem, i zderzył się ze starszą panią okutaną w wełnianą chustę. Zanim zdążył grzecznie przeprosić, dostał przez łeb parasolką. Brak sakiewki zauważył dopiero na Skwerze Żebraków, kiedy chciał rzucić miedziaka niewidomemu malarzowi.
Kiedy więc nieopodal Baszty Rzezimieszków ktoś klepnął go w ramię, Koniuszy sięgnął po szpadę.
- Schowaj tę wykałaczkę, nie mamy czasu na zabawy - przywitał go Naczelnik Hipodromu. - Dobrze, że cię spotkałem. Musimy zorganizować spotkanie wszystkich stronnictw. Polecenie Najjaśniejszego Pana. Chodźmy do „Trębacza”, ja stawiam. Przyda się odrobina „Tytanowej Białej” na nakręcenie pomyślunku.
W karczmie „Pod Trębaczem” tłoku nie było, bez kłopotu znaleźli wolny stół nieco na uboczu. Wielki Koniuszy zdjął futrzaną czapę i rzucił ją na ławę.
- A niech ci ręka uschnie i cycki do kolan obwisną! To do takiej jednej, nie do ciebie - wyjaśnił zaskoczonemu Naczelnikowi.
Czapę Wielkiego Koniuszego zdobił dwucalowy szmaragd. A przynajmniej tak było, kiedy wychodził z pałacu. Została tylko oprawa.
- Tak jak wspomniałem, musimy zorganizować zebranie przedstawicieli wszystkich stronnictw - Naczelnik Hipodromu nie zamierzał marnować czasu na opowieści o przygodach towarzysza.
- I gdzie ty tu widzisz problem? Do naszego stronnictwa wysyłasz herolda z zaproszeniem. Do Niebieskich i Pomarańczowych po patrolu gwardzistów. Jak mają być też ci z promilowym poparciem, to trzeci patrol do Wielokolorowych. I już.
- Nie da rady. Mają przyjść dobrowolnie i w dobrym nastroju. Będziemy konsensusa szukać.
- Dobrowolnie... To rzeczywiście gorzej. O jakim konsensusie mówisz?
- Musimy znaleźć sposób na tworzenie odpowiednich stanowisk dla dzieci wielmożów. Taki, który wszyscy zatwierdzą, oficjalnie.
Wielki Koniuszy odchylił się od stołu i oparł o ścianę. Popatrzył na Naczelnika Hipodromu, jakby go widział pierwszy raz w życiu.
- Ty przypadkiem nie byłeś ostatnio u mnie w stajniach?
- Nie, dlaczego?
- Bo się zachowujesz, jakby cię koń kopnął. W głowę. Prawdę im powiedz. Przecież oni wszyscy liczą, że po następnej elekcji tron przejmą. Będą pewni, że dla swoich dzieci godności szykują. Na wyścigi przylecą. Najwyżej Wielokolorowi mogą mieć problem z wyborem przedstawiciela. A chwalą się, że tacy nowocześni...
- To niech obaj przyjdą - ucieszył się Naczelnik Hipodromu. - Będzie pretekst, żeby naszych też więcej zaprosić. Ty, ja... Duszesa też się przyda. Ideologicznie niepewna, ale pomysły ma godne uwagi każdego polityka.

* * *

Sala Rady Koronnej pękała w szwach. Wszystkie stronnictwa stawiły się w komplecie, członkowie rodzin musieli więc zostać na dziedzińcu. Ale i tym razem ilość nie przeszła w jakość. Przewodniczący powitał zebranych, wyjaśnił cel zgromadzenia i poprosił o zgłaszanie pomysłów. Od tego momentu panowała cisza. Trzeci kwadrans.
Król niecierpliwił się coraz bardziej. Pierwszy Wojewoda zdecydował, czyjego gniewu obawia się mniej.
- Proponuję, aby jako pierwsze wypowiadały się damy - przemówił nieśmiało.
Duszesa, która była jedyną przedstawicielką płci pięknej w komnacie, spojrzała na niego z łagodnym uśmiechem. Wojewoda zadrżał, ale nie zemdlał. Poluzował tylko nieco kołnierzyk.
- Dziękuję Waszmości - skłoniła się wdzięcznie. Wojewoda z hukiem opadł na krzesło. - Oczywiście znam rozwiązanie. Waćpanowie też byście na nie wpadli, gdybyście trochę poczytali. Na przykład kodeksy kupieckie.
Pierwszy Podskarbi poderwał się na równe nogi.
- Czytałem! - rzucił oburzony. - Chociaż nie należy to do moich obowiązków, bo kodeksy kupieckie nie mają zastosowania do królewskich jednostek skarbcowych!
- O to właśnie chodzi - Duszesa uśmiechnęła się z wyższością. - Żeby miały. Trzeba wybrane jednostki skarbcowe przekształcić w spółki kodeksowe. Rada ma prawo to zrobić. Królestwo, w osobie Najjaśniejszego Pana, pozostanie ich właścicielem, ale będą mogły działać o wiele sprawniej. Jak na przykład znajdzie się bogacz, który zechce od takiej spółki kupić hipodrom, to nie będzie trzeba czekać miesiącami na zgodę Rady Koronnej. Wystarczy zgoda właściciela, czyli Najjaśniejszego Pana, reprezentowanego przez zarząd i radę nadzorczą.
Na sali zawrzało. Wasyl Niezłomny wyglądał, jakby właśnie dostał milion dukatów. Za to Naczelnik Hipodromu był skołowany i przerażony jednocześnie.
- No dobrze, ale gdzie te godności dla naszych dzieci? - wydukał, próbując pokonać hałas.
- A to już Waćpanu na pewno wyjaśni szanowny Podskarbi. Przecież czytał kodeksy - Duszesa usiadła i zajęła się oglądaniem swojej biżuterii.
Sala ucichła. Wszyscy w napięciu czekali na słowa Podskarbiego. Ten w końcu wstał, choć niechętnie.
- Taka spółka ma prezesa, wybranego przez właściciela - wyjaśnił. - I zarząd, wieloosobowy. I radę nadzorczą, też wieloosobową. Wszystkie stanowiska obsadza właściciel. A piastującym te funkcje przysługuje wynagrodzenie...
Okrzyki, wśród których dominowały słowa „wiwat” i „hura”, zagłuszyły dalszą część wypowiedzi.

* * *

Tej nocy Wasyl Niezłomny miał sen. Po raz pierwszy od dłuższego czasu. Śniło mu się, że jest właścicielem spółki kodeksowej „Akwedukty królewskie”, którą kupił za symbolicznego dukata od króla Igora na podstawie umowy abdykacyjnej.

* Jak już wcześniej wyjaśniano, poruszanie się tyłem było podstawową umiejętnością dworzanina. Naczelnik Hipodromu należał do grupy najbardziej zaawansowanych: potrafił otworzyć sobie drzwi bez odwracania wzroku od króla choćby na moment.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz