W sali tronowej rozległ się brzęk łańcucha, a potem łomot ciała uderzającego o deski.
- Kara maść! Po trzykroć przeklinam tę hołotę!
Książę Igor zdumiony patrzył na króla podnoszącego się z podłogi. Wasyl Niezłomny otrzepał rajtuzy i lekko szarpnął łańcuchem przypiętym do żelaznej obręczy, którą miał na lewej nodze.
- Co się gapisz? - burknął do syna. - Przysuń ten stół i ławę, chyba widzisz, że ja nie sięgnę. Łańcuch jest za krótki.
- Ale dlaczego...
- Taki krótki? Pozory trzeba zachować. Nikt nie uwierzy, że jestem przykuty do tronu, jak będę mógł chodzić po całej komnacie.
- Ja nie o tym, ojcze. Chciałem zapytać, dlaczego jesteś przykuty?
- Nie słyszałeś o buncie w królestwie? Gdzieś ty był przez ostatni tydzień?
Na ten temat książę Igor wolał się nie rozwodzić. Zwłaszcza że ostatnich trzech dni prawie w ogóle nie pamiętał.
- Coś tam słyszałem - odpowiedział wymijająco. - Ale chyba nie wygrali?
- W ogóle nie ma takiej opcji! Gryflandią rządzą i będą rządzić Zieloni! Jesteśmy najlepsi!! Najmądrzejsi!!!Najbogatsi!!!! Najszlachetniejsi!!!!! Najlepiej urodzeni!!!!!!
- Nieomylni - wtrącił Igor.
Zmiana przedrostka wybiła z rytmu rozkręcającego się Wasyla.
- Nie... A tak, to też - zakończył już spokojnie. - W każdym razie nie mogłem dopuścić do tego, żeby Rada Koronna podejmowała decyzje na skutek petycji. Bo o petycji wiesz?
Spojrzał badawczo na księcia. Igor odetchnął w duchu. Wiedział.
- Nooo - przemówił z przekonaniem. - Ponoć trzy tysiące gałek zebrali.
- Nikt tych gałek nie widział! - zaperzył się Wasyl. - To zresztą już nieważne. Wyprzedziłem ich. Mędrcy mówią: „Czym się strułeś, tym się lecz”. No to na bunt odpowiedziałem strajkiem. Przykułem się do tronu w proteście przeciw podwyżce daniny śmieciowej.
- Ale przecież to ty tę podwyżkę wprowadziłeś...
- Nie ja, tylko Rada Koronna. I teraz będzie musiała się z tego wycofać na skutek mojego protestu. A nie z powodu jakiejś, tfu, petycji.
- Aaa, to dlatego te chorągwie na murach...
- Oczywiście - król uśmiechnął się dumnie. - Oflagowanie jest niezbędnym elementem strajku. Co to za protest, o którym nikt nie wie? Zaraz przyjdą dworscy kronikarze, którzy ludowi wszystko zrelacjonują zgodnie z obowiązującą prawdą. Aha, ogłosiłem też strajk głodowy, więc obiad będzie trochę później, jak już sobie pójdą.
* * *
Igor był w połowie schodów, kiedy na zamkowy dziedziniec wjechała kareta Wielkiego Księcia Witolda. Wyglądała inaczej niż zwykle. Przypominała wielkiego jeża oblepionego karteczkami.
Stangret zahamował z piskiem kopyt. Drzwiczki karocy otworzyły się gwałtownie i ze środka wyskoczył wściekły Wielki Książę. Purpura na twarzy sprawiła, że jego rzadka broda wyglądała na rudą.
- Trzeba zabronić temu motłochowi uprawiania warzyw! - wrzasnął. - Tylko leśni frustraci mogą tak traktować przedstawiciela majestatu!
Książę Igor zrozumiał, że to, co w pierwszej chwili wziął za awangardowy wzór na pelerynie dostojnika, było w rzeczywistości resztkami nadpsutych pomidorów. Pokiwał ze zrozumieniem głową.
- W Oksford of Kembridż też tacy byli - spróbował uspokoić Witolda. - A najwięcej w Szerłud. Mówili na nich „hejterzy”. To dlatego, że oni najpierw wołają „Hej, ty!”, a jak się odwrócisz w ich kierunku, to rzucają pomidorem. Albo i czymś gorszym. Te strzały z kartkami to też ich wynalazek. Nazywają się „memy”.
Książę Witold zrobił się jeszcze bardziej czerwony. Z wściekłością wyrwał jedną ze strzał tkwiących w drzwiczkach. Połamał ją na kolanie, a karteczkę podarł na drobne kawałki. Igor zdążył jednak odczytać napis.
„Teatrzyk Zielona Gęś zaprasza na przedstawienie Mały Książę”.
* * *
W bocznej uliczce nieopodal głównej bramy Zamku o bruk zatupotały damskie pantofelki. Postać z twarzą ukrytą pod białym kapturem ozdobionym na czubku zieloną kropką zatrzymała się przed wystawą złotnika. Po chwili koło niej stanął inny zakapturzony, w takim samym białym płaszczu. Poruszał się niemal bezszelestnie.
Ostatni uczestnik spotkania też miał biały płaszcz, ale z zielonym kapturem. Dotarł na miejsce nieco zasapany, co było zrozumiałe, bo szata, choć luźna, nie zdołała całkiem zamaskować pokaźnego brzucha.
Przez dłuższą chwilę zakapturzeni stali przed wystawą, jakby oglądali leżące za szybą błyskotki. Gdyby ktoś jednak akurat przechodził obok, mógłby usłyszeć zadane szeptem pytanie i równie cichą odpowiedź.
- Najjaśniejsza Pani, czy już czas?
- Jeszcze nie.
Ale uliczka była pusta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz