Strażlatarnik* zatrzymał się przed lampą stojącą przy tylnym wejściu do Zamku i zmrużył oczy. Dawała za dużo światła. Na pewno więcej, niż przewidywały królewskie normy.
Pociągnął z manierki solidny łyk Tytanowej Białej, żeby się upewnić. Tak, latarnia świeciła zbyt mocno. Sięgnął do pokrętła regulacyjnego, aby trochę zmniejszyć płomień, i zamarł. W pobliżu zamkowej furty dostrzegł jakiś ruch. Z zarośli wychynęła postać z twarzą ukrytą pod kapturem i cichutko wśliznęła się do środka przez uchylone na chwilę drzwi.
Spojrzał uważnie na manierkę i potrząsnął nią. Zachlupotało.
- Co oni do tej okowity dodają? - mruknął do siebie. - Słyszałem, że od picia można oślepnąć, ale żeby kolory mylić?
Zegar na zamkowej wieży wybił północ. Strażlatarnik zmniejszył płomień w lampie tak, że równie dobrze mógł ją zgasić, i ruszył dalej.
Tytanowa Biała tym razem była jednak czysta. Płaszcz nocnego gościa naprawdę był pomarańczowy.
* * *
Wasyl świętował. I na dodatek miał okazję. Elekcja w Cesarstwie to zawsze był tylko kłopot - ale nie w tym roku. W tym roku Pomarańczowi, gwałtownie tracący poparcie w Cesarstwie, walczyli o każdy głos. A to znaczyło, że Wasyl Niezłomny przynajmniej do elekcji nie będzie jakimś tam królikiem, któremu wystarczy obiecać garść paciorków na odczepne. Będzie udzielnym władcą, któremu nawet Pierwszy Minister poda rękę, a może nawet pozwoli się przy tym skomiksować...
Nocna wizyta szefowej Cyrkowej Drużyny Najemniczek była tego najlepszym dowodem. I nie chodziło tylko o dożywotnie darmowe wejściówki na Arenę dla Wasyla i jego rodziny oraz komplet cyrkowych szalików. Nawet nie o przyjazd Wielkiego Znachora, który osobiście leczył biedaków, oczywiście tych wskazanych przez królewskich urzędników. Chodziło o możliwości.
Dopił resztkę ziołowego likieru i przypomniał sobie o czekającym za drzwiami Koniuszym
- Wprowadzić! - zawołał.
Wielki Koniuszy jak zwykle wyglądał na lekko zdenerwowanego. Niespodziewane wezwanie do Zamku mogło oznaczać wszystko. Od nagłego wzbogacenia do nagłej śmierci.
- Nie denerwuj się, mój Koniuszku - Wasyl pieszczotliwie uszczypnął dostojnika w ucho. - Wezwałem cię, bo zawarłem sojusz z Pomarańczowymi.
Koniuszy o mało nie zemdlał. Oparł się o stół, żeby nie upaść.
- Bez paniki - król nie miał zwyczaju przejmować się samopoczuciem podanych, nawet tych wysoko postawionych. - To sojusz wyborczy, przeciwko Niebieskim i na chwałę moją, czyli Zielonych. Ja mówię, że popieram Pomarańczowych, a oni mi za to dają określone korzyści. Niestety, głównie wizerunkowe. Dlatego właśnie cię wezwałem. Musimy określić, jakie to korzyści. Moglibyśmy na przykład zorganizować otwarcie nowego mostu. Problem w tym, że nie mamy mostu... Właściwie nic nowego nie mamy.
Ulga na twarzy Wielkiego Koniuszego pojawiła się z pewnym opóźnieniem, ale za to wraz z rumieńcami.
- Najjaśniejszy Panie, z tym nie będzie kłopotu - zapewnił. - Skorzystamy z gotowych wzorców. Zrobimy ponowne otwarcia, ale bardziej uroczyste. Pomarańczowi się nie obrażą, przecież chodzi tylko o to, żeby się w kronikach pokazać. Zresztą mają już w tym pewne doświadczenia...
Wasyl zachichotał. Koniuszy uśmiechnął się porozumiewawczo i kontynuował.
- Możemy też podpisać parę korzystnych dla nas traktatów. Jeśli wygrają, to będzie ich problem, jak się z nich wyślizgać. Jeśli nie, to i tak nic nie tracimy. A dla gawiedzi zorganizujemy poświęcenie fosy połączone z degustacją produktów naszej gorzelni...
- Oczywiście zakupionych przez Pomarańczowych - dokończył Wasyl. - Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz.
* * *
Wielki Koniuszy kończył właśnie pierwszą serię dwóch pompek, kiedy ktoś załomotał do drzwi. W progu stanął Pierwszy Wojewoda.
- Ubieraj się! - rzucił. - Idziemy do „Trębacza”. Przewodniczący się upił, gada z hołotą i odpowiada na pytania.
- No to co? Przecież jest politykiem. Musi się czasem spotkać z elektorami twarzą w twarz.
- Ale on im prawdę mówi!!! Powiedział, ile króla kosztowała posada dla księcia Igora. I to, że razem z Duszesą będziesz nowe stronnictwo tworzył. Białe.
Koniuszy chwycił buty i wyskoczył z chałupy. Dawno nie biegł tak szybko. Wojewoda ledwo nadążał.
W karczmie „Pod Trębaczem” siedział już tylko Przewodniczący.
- Ppanie o-o-ober, czczy razy tto samo - wybełkotał widząc kolegów.
- Nie chce wyjść - wyjaśnił barman. - A dopóki płaci, nie mam prawa go wyrzucić.
Nalał do trzech szklanek najpierw warstwę zielonego płynu, potem pomarańczowego.
- Co to jest? - zapytał Pierwszy Wojewoda.
- Likier miętowy i pomarańczówka. On to pije od południa. Już pięć razy, tego..., wiecie...
Popatrzyli na Przewodniczącego z mieszaniną współczucia i obrzydzenia.
- No cco ssie gap-p-picie? On mi kka-kazał być na ko-kon-korfere-rencji i machchać. Szszalik-kiem. Pop-po-mmarań-czczowym! I czappeczkę pp-po-marańń-czczową kkaz-zał...
Przewodniczący zapłakał, ukrył twarz w dłoniach i opadł na stół. Chwilę później zjechał na podłogę, a szloch zastąpiło donośne chrapanie.
- No to sprawa załatwiona - odetchnął Wielki Koniuszy. - Macie tu jakąś zamykaną izbę bez okna?
- Mamy. Nazywamy ją izbą niepamięci, bo nikt się jeszcze nie przyznał, że ją widział od środka.
- W takim razie wiesz, co robić.
Wyszli na zewnątrz. Stali jeszcze przez chwilę w milczeniu, po czym Wielki Koniuszy uścisnął dłoń Pierwszego Wojewody i ruszył w kierunku bramy miejskiej.
- A ty gdzie? Twój dom jest w drugą stronę!
Koniuszy zatrzymał się i odwrócił głowę.
- Mam taki szałas głęboko w lesie. Do elekcji trzy dni, wytrzymam.
Ruszył dalej.
- Zaczekaj! Idę z tobą.
* Strażlatarnik łączył dwie funkcje: strażnika i latarnika. Pierwotnie strażnicy nocą pilnowali porządku, a latarnicy dbali o to, by lampy nie płonęły zbyt jasno, zużywając za dużo oliwy. Król jednak zauważył, że w przypadku awantury patrol zawsze jest daleko (nawet jeśli na początku był w samym jej centrum). Dlatego podjął salomonową decyzję: zadania nocnych strażników przekazał latarnikom, a ich żołd przekazał sobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz