- Ten zafajdany alfabeta rozwali nam system! - Drugi Wojewoda nawet nie zauważył, że wyrwał sobie sporą kępkę włosów z i tak niezbyt bujnej brody. - Zbiornik na wodę sobie zamontował...
- Chciałeś chyba powiedzieć: analfabeta - Wielki Koniuszy poklepał kolegę po ramieniu. - Spokojna twoja potargana. Przewidziałem to i wprowadziliśmy mechanizmy zabezpieczające.
Drugi Wojewoda milczał. I tylko patrzył. Koniuszy poczuł się nieco mniej pewnie.
- To znaczy Najjaśniejszy Pan przewidział i wprowadził - poprawił się. - Ja tylko te mechanizmy wymyśliłem.
Wojewoda nadal patrzył na niego i milczał.
- Stało się dokładnie tak jak zapowiadał Jego Wysokość - Wielki Koniuszy był już całkiem zbity z tropu. - Plebs płacący daninę od głowy zaczął ukrywać potomstwo i należało wprowadzić opłaty naliczane według liczby wiader wody pobranej z królewskiego akweduktu. Tu zaproponowałem drobną modyfikację: ryczałtowe dziesięć dukatów dla wszystkich i symboliczny grosik dla tych, którzy w ciągu miesiąca zużyją mniej niż dwa wiadra.
Przez twarz Drugiego Wojewody przemknął cień uśmiechu.
- To nieprawda, że chodziło mi o ciotkę, która nie ma swojej studni! - zaperzył się Koniuszy. - Dbałem wyłącznie o dobre imię i interes Najjaśniejszego Pana. Trzeba było pokazać, że się troszczy o najsłabszych, a jednocześnie nie zwiększać wydatków na poborców. Przecież bez tego liczywoda musiałby stać przy każdej chałupie...
Drugi Wojewoda już się nie uśmiechał.
- Tu oczywiście Umiłowany Władca natychmiast zauważył lukę prawną - kontynuował Wielki Koniuszy. - Z wrodzoną przenikliwością zapytał, co się stanie, jeżeli ktoś zgromadzi wodę na zapas i w następnym miesiącu pobierze mniej niż dwa wiadra. I ja się wykazałem kreatywnością.
Koniuszy z dumą wypiął pierś. Drugi Wojewoda znów się uśmiechnął, ale nadal milczał.
- Wymyśliłem deklaracje - wypalił Wielki Koniuszy. - Każdy, kto chce skorzystać z ulgowej stawki, musi złożyć oświadczenie na odpowiednim formularzu. Ale wypisane własnoręcznie. A motłoch przecież niepiśmienny...
- Alfabeta - przemówił w końcu Drugi Wojewoda. - Dlatego powiedziałem: alfabeta. Ten zafajdany Stajenny do Cesarstwa jeździł, niby żeby podpatrywać, jak lepiej konie oporządzać. Nawet mu czasem jakiś chleb nadpsuty dawałem, żeby głodny nie był. A on się czytać i pisać uczył... Dziś rano przyniósł deklarację. Za ten miesiąc płaci grosik.
- Eee, jeden Stajenny wiosny nie czyni - machnął ręką Wielki Koniuszy. - W ten sposób zaoszczędzi rocznie sześćdziesiąt dukatów. To kropla w morzu danin. Systemowi nic nie grozi, wystarczy, że reszty hołoty do Cesarstwa nie puścimy.
* * *
Strażlatarnik, który kwadrans przed północą przechodził obok królewskich stajni, dostrzegł migoczące światełko w okienku. Podszedł bliżej. Usłyszał jakiś dziwny dźwięk. Coś jakby skrzypienie, a może skrobanie? Nadstawił ucha.
„To jest As Ali” - usłyszał powtarzane chórem. Natychmiast zerwał się do biegu. Byle dalej od stajennych demonów.
Wielki Koniuszy tej nocy długo nie mógł zasnąć. A kiedy już mu się udało, obudził go tupot butów biegnącego strażlatarnika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz