poniedziałek, 13 lipca 2015

Miss na lata

Kiedy za ostatnim kronikarzem zamknęły się drzwi komnaty reprezentacyjnej, z twarzy Duszesy zniknął wyćwiczony uśmiech.

- Mam tego dość - rzuciła. - Musimy poważnie porozmawiać. Ale nie tutaj.

Prezydent zbladł, Wiceprezydent poluzował kołnierzyk. „Nie tutaj” oznaczało Komnatę Sekretów, specjalne pomieszczenie w Pałacu Unii, przeznaczone do rozmów, których treść nie mogła dotrzeć do niepowołanych uszu. Czasem jednak docierała, co dodatkowo podważało (i tak wątłe) wzajemne zaufanie koalicjantów.

Duszesa była oczywiście poza podejrzeniem - w jej winę lud by nie uwierzył nawet gdyby stanęła na rynku i zaczęła głośno relacjonować przebieg tajnej rozmowy. W efekcie po każdej wizycie w Komnacie Sekretów obaj panowie musieli kombinować, jak zwalić na drugiego winę za przeciek. Tak na wszelki wypadek.

Komnata była bowiem doskonale zabezpieczona przed podsłuchem. Od wewnątrz tajności rozmów strzegły grube ściany i dźwiękochłonne drzwi, od zewnątrz - półmetrowe kolce. Żaden szpiegowski gołąb nie mógł usiąść na parapecie. Wynalezione niedawno kolibry, które potrafiły zawisnąć nieruchomo w powietrzu, były zaś strącane przez regularnie wylewane pomyje. W efekcie było oczywiste, że jeśli treść jakiejś tajnej rozmowy wyciekła na zewnątrz, to źródłem jest któryś z rozmówców.

- Tak dłużej być nie może - zaczęła Duszesa. - Żeby wszyscy kronikarze się gapili na tę kancelistkę zamiast na nas!

- Dużo młodsza i ładniejsza, więc trudno im się dziwić - Wiceprezydent bywał błyskotliwy, ale czasem szybko tego żałował. To była jedna z takich chwil. W oczach koleżanki z Ławy błysnęła gilotyna.

- Do tego jeszcze wrócimy - słowa Duszesy zabrzmiały prawie jak groźba. - Tak czy siak uwaga kronikarzy musi być skierowana na nas, bo to my mamy im coś do przekazania! Prezydencie, musisz zrobić porządek z tą dwórką wizerunkową.

- Ja? - zdziwił się Prezydent. - Dlaczego ja?

- Bo to ty odpowiadasz za obsadę w Pałacu. A ja za tydzień spotykam się z twoją żoną na comiesięcznej herbatce w naszej Koterii Dam Szlachetnie Ustawionych. I na pewno ją zapytam, dlaczego tak bardzo dbasz o tę młodą kancelistkę, która przecież jest politycznie podejrzana, bo służyła poprzedniemu prezydentowi. Zanim się wytłumaczysz, żona ci wałek strzaska na grzbiecie.

Prezydent zaklął w duchu. Nie chodziło nawet o dwórkę, chociaż ta z kierowaniem działem wizerunku radziła sobie doskonale, a kronikarze ją lubili, dzięki czemu pewne rzeczy dawało się załatwić lepiej. Ale nie ta, to inna. Prezydent klął, bo kilka dni wcześniej dał się żonie namówić na kupno nowego wałka. Zaprojektował go cesarski nadworny rzeźbiarz. Wałek był marmurowy.

- Możesz ją poszczuć psami - życzliwie doradził Wiceprezydent.

- Och, nie, nie możemy być tak okrutni - łagodnie upomniała go Duszesa. - Wystarczy ją zrzucić z wieży. A dla ciebie mam inne zadanie. Zorganizujesz wybory najpiękniejszej damy. Lato jest, więc niech będzie miss lata. Oczywiście nie muszę ci mówić, kto wygra? I pamiętaj, bez żadnych oszustw!

- Ale przecież jak wybory uczciwe, to wynik niepewny... - odezwał się Prezydent.
- To pomóż koledze i zróbcie tak, żeby był pewny. Chyba że wolisz dostać wałkiem. Dwie głowy to wprawdzie nie zawsze więcej niż jedna, ale może akurat tym razem? Zresztą możecie sobie jeszcze kogoś dobrać do pomocy, burzę mózgów zrobić albo inny kocioł. Dacie radę. A ja już zadbam o to, żeby wam motywacji nie zabrakło.

* * *

Na stole w karczmie „Pod Trębaczem” stały trzy pełne kufle. Prezydent kończył przedstawiać sytuację Wielkiemu Koniuszemu.

- Wymyśliła uczciwe wybory ze sterowanym wynikiem - podsumował. - A my mamy wykombinować, jak to zrobić.

- Przecież to jakaś kwadratura koła - zdziwił się Koniuszy. - Może zamiast piwa weźmiemy coś mocniejszego? Bo na trzeźwo to ja tę naszą naradę cienko widzę.

- A propos piwa - wtrącił się Wiceprezydent. - Proponuję na początek ustalić, jak się rozliczamy. Bo w systemie płacenia na zmianę za kolejkę wychodzę jak Zabłocki* na mydle. Wypijam dwa piwa, a płacę za dziesięć. Powinno być tak, że każdy pije, ile chce, i płaci za tyle, ile wypije. Tak jest uczciwie.

- Jaki Zabłocki? - zainteresował się Prezydent.

- Jak powiedziałeś? Że jak jest uczciwie? - wpadł mu w słowo Wielki Koniuszy.

- Nie wiem, babcia tak mówiła - odpowiedział lekko zdezorientowany Wiceprezydent. - Że każdy pije, ile chce, ale płaci za to, co wypije. To znaczy babcia mówiła o Zabłockim, a ja o piwie.

- No to ja mam pomysł - rozpromienił się Koniuszy. - Ale wy płacicie za moje piwo. Trzeba zrobić tak, że każdy ma tyle głosów, ile sobie kupi, i głosuje na kogo chce, nawet na siebie. Czyli jest uczciwie, bo reguły są jednakowe dla wszystkich. A my wiemy, na kogo ile głosów poszło, więc w razie potrzeby możemy dokupić gałki.

- Genialne! - rozpromienił się Prezydent. - A nawet bardziej, bo to my będziemy te gałki sprzedawać. Pijcie, ja stawiam. Stać mnie.

* Janusz Zabłocki był aptekarzem, który za czasów cesarza Edwarda Pierwszego sutymi argumentami przekonał gryflandzkich rajców, aby królestwo kupowało od niego mydło do miejskiej łaźni. Ale pewnego dnia wychodząc spod prysznica pośliznął się na swoim towarze i skręcił kark.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz