niedziela, 15 lutego 2015

Trzecia strona medalu

- Słyszę ciszę - Wiceprezydent spojrzał z wyrzutem w sine twarze kolegów. - A mieliśmy ustalić, co robimy!

W głównej kwaterze Niebieskich  nikt nie wyglądał dobrze. Nie z powodu zbiorowego zatrucia pokarmowego czy innej epidemii. I nie wskutek nadużywania gryflandzkiej okowity - chociaż byli i tacy, którzy właśnie w ten sposób okazywali swoją miłość do ojczyzny.

Przyczyną był wystrój organizacyjny. W komnacie dominowały różne odcienie niebieskiego, od błękitu po ciemnogranatowy. Nawet pochodnie były osłonięte barwionym szkłem. Nieliczne czerwone i białe elementy nie były w stanie zmienić dominanty. W efekcie każdy z przebywających w pomieszczeniu wyglądał jak klient królewskiej kostnicy.

- Trzeba było kogoś wystawić, teraz nie mielibyśmy problemu - odezwał się Dowódca Sekcji. - Od początku to mówiłem. A teraz królewscy kronikarze już rozpowiadają, że nie szanujemy elektorów z Rybołowów.

- Mówiłeś, mówiłeś, tylko jakoś nazwiska kandydata nie potrafiłeś wymienić - Wiceprezydent nie przepadał za Dowódcą. Z wzajemnością zresztą.

- Zaproponowałem demokratyczne wybory w Sekcji. To moja wina, że chętnych nie było?

- A czyja? Zapomniałeś, kto mnie namówił, żeby do korony startować? Tłumaczyłeś, że takie są sugestie z centrali, że tak duże stronnictwo nie może nie mieć kandydata, bo lud uzna je za niepoważne... Zapomniałeś, jako to się skończyło? - Wiceprezydent dyskretnie pomacał blizny we wstydliwych miejscach. Rany po psich kłach zdążyły się już dawno wygoić, ale pamięć o nich była nadal bolesna.

Dowódca Sekcji stłumił śmiech. Wspomnienie widoku ówczesnego Drugiego Wojewody wspinającego się na jabłonkę i królewskiej sfory rozdzierającej magnackie pantalony bawiło go nadal. Wywoływało też coś w rodzaju satysfakcji. Drugi Wojewoda jako przyjezdny mógł nie wiedzieć, co go czeka po ogłoszeniu aspiracji do korony. Dowódca wiedział.

- Na pewno nie możemy się przyznać do tego, że przegapiliśmy termin rejestrowania komitetów - stwierdził po namyśle. - Ani do tego, że i tak nie mieliśmy kandydata. Koledzy, wysilcie się trochę.
W komnacie na chwilę znów zapanowała cisza.

- Może powiemy, że my dbamy o skarbiec Gryflandii? - nieśmiało odezwał się blondyn z trzeciego rzędu. - Bo Zieloni niezależnie od wyniku elekcji w Rybołowach wciąż będą mieli miażdżącą większość w Radzie Koronnej. Więc my rezygnujemy z wystawienia kandydata, żeby społecznych pieniędzy nie marnować...

„Muszę uważać na tego chłystka” - pomyślał Wiceprezydent.

- Niezła myśl - dodał głośno.

- Nawet bardzo dobra - ocenił Dowódca Sekcji, który również postanowił zapamiętać jej autora. - Panowie, co o tym sądzicie?

Rozległy się gromkie brawa i okrzyki aprobaty. W tumulcie nikt nie zauważył cienia, który pod ścianą przemknął się do drzwi.

* * *

- Czy my na każde spotkanie będziemy kopać nową ziemiankę? - zainteresowała się była Wiceprezydent, obecnie jedna z sześciorga szeregowych Pomarańczowych w radzie Unii. - Jeszcze mi pęcherze z dłoni nie zeszły po poprzednim.

- Wolisz, żeby Wasyl wiedział, o czym rozmawiamy? - odpowiedział były Prezydent. - W Gryflandii ściany każdej ziemianki już po tygodniu mają uszy. W szałasach i chałupach idzie to jeszcze szybciej. Ciężkie jest życie opozycji.

Pomarańczowi spotkali się w ścisłym kierowniczym gronie, aby ustalić politykę informacyjną na elekcję uzupełniającą w Rybołowach. Dokładniej - na brak elekcji. W ziemiance oprócz członków poprzedniej Ławy Unii siedziało też dwoje namiestników: od kształcenia i od kolorowania. Nominalnie wciąż zajmowali swoje stanowiska, ale wszyscy wiedzieli, że ich godziny są policzone. Urzędniczka edukacyjna mogła wprawdzie mieć nadzieję, że Duszesa zechce jej najpierw pokazać, jak przełożony zdobywa posłuszeństwo podwładnego, ale wydłużenie okresu pobierania unijnej pensji raczej nie było warte tych doświadczeń.

- Właściwie dlaczego nie wystawiamy swojego kandydata? - zapytał Namiestnik Promotor. - Przecież mamy w Rybołowach sensownego człowieka. W pierwszej elekcji był drugi, zaraz za tą Zieloną, którą okowitomierz pokarał. I z pachołkami Wasyla też potrafił sobie radzić...  Kiedyś król wysłał sześciu, żeby go przekonali do zmiany koloru. Wrócili jako sześciopak...

- A widzisz go tutaj? - były Prezydent nie lubił akademickich rozważań. - Przysłał gołębia z informacją, że ma pilne prace w polu.

- Przecież on nie ma pola...

- Ano nie ma. Ale doskonale wie, jaki kolor ma hełm jego obecnego szefa.

- Może wrócimy do tematu spotkania? - nieśmiało odezwała się Namiestnik Edukator. - Mieliśmy ustalić, jak będziemy tłumaczyć brak naszego kandydata w uzupełniającej elekcji w Rybołowach. Przecież nie powiemy, że przegapiliśmy termin, ani że nie mamy nikogo odpowiedniego...

- To akurat proste jak konstrukcja halabardy - była Wiceprezydent nigdy nie bała się wypowiadać swojego zdania. - Powiemy, że nie chcemy marnowania pieniędzy na elekcję, która niczego nie zmienia w Radzie Koronnej. Że lepiej je wydać na oświetlenie i łatanie dziur na gryflandzkich traktach. Ja w sumie nawet się cieszę, że tak wyszło. Nie musimy płacić kronikarzom Wasyla za obrazki z naszym kandydatem. W sumie mogliśmy sobie oszczędzić kopania tej ziemianki...

Pozostali zgodnie pokiwali głowami. Nikt nie zwrócił uwagi na grudkę ziemi leżącą przy wejściu, która nagle poturlała się w kierunku gościńca.

* * *

- I w ten sposób sprawę radnego z Rybołowów mamy załatwioną - Wasyl Niezłomny spojrzał znad talerza z golonką na siedzącego po drugiej stronie stołu księcia Igora. - Zauważ, że odzyskaliśmy mandat całkiem bez strat. Nie musimy wydawać na kampanię, nasi kronikarze nie piszą, że nasza była radna musiała zrezygnować, bo prowadziła po pijanemu... I nawet ci, którzy nie są na naszym garnuszku, nie będą mieli pretekstu, żeby to przypominać. A w kampanii różne rzeczy mogłyby jeszcze wypłynąć...

- Nooo - książę przełknął ostatni kęs pasztetu i dołożył sobie solidną porcję bigosu. - Pięknie zaszachowałeś Niebieskich, mój ojcze. Mała groźba rzucona we właściwym momencie czyni cuda...

- Rzucona groźba? Mój synu, do takich metod uciekają się tylko prymitywy - Wasyl popatrzył na Igora z ledwie skrywanym niesmakiem. - Zapamiętaj to sobie dobrze, albo nawet zapisz:  najlepsza groźba to ta, której nie musisz rzucać.

Oczy Igora wyraźnie się powiększyły. Widelec z bigosem zatrzymał się w połowie drogi do ust.

- Po pierwsze: nie ma groźby straszniejszej niż to, co potrafi się urodzić w naszej wyobraźni - kontynuował Wasyl. - Po drugie: nikt ci nie zarzuci, że mu grozisz. No i wreszcie po trzecie: nie ma ryzyka, że ofiara się uniesie honorem i postanowi pokazać, że się gróźb nie boi.

- Rozumiem - wyraz twarzy księcia przeczył tej deklaracji. - Ale jest jeszcze druga strona medalu. Eliminacja Niebieskich i Pomarańczowych stworzyła szansę dla innych.

- O to też się zatroszczyłem - wzrok Wasyla tym razem wyrażał politowanie. - Herold wysłany z zapowiedzią elekcji i obowiązującym terminarzem tym razem nie dotarł do Rybołowów. Wypadki na gościńcach się zdarzają. A co do medali i ich stron, to zapamiętaj sobie, że w polityce każdy ma co najmniej trzy. W tym przypadku trzecia strona jest taka, że kampanii elekcyjnej nie będzie i nic nie przykryje rzezi robionej przez Duszesę w Akademii. Ale to już problem Prezydenta i jego zastępcy od Niebieskich...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz