- Najjaśniejszy Panie, pełen sukces! - Wielki Koniuszy wypiął pierś w oczekiwaniu na pochwałę. A ściślej rzecz biorąc, spróbował ją wypiąć, bo mimo jego wysiłków brzuch był nadal z przodu.
Wasyl Niezłomny pytająco uniósł lewą brew. Wielmożów pragnących przekazać królowi dobre wieści pojawiało się w Zamku po kilku dziennie. Za to źródeł informacji o porażkach musiał zwykle szukać z pomocą strażników pałacowych. Samo w sobie zbytnio go to nie dziwiło, bo dworzanin przynoszący wiadomość o klęsce bywał uznany za jej ojca. Nie zdarzało się to często, najwyżej raz na dziesięć przypadków - ale i tak nikt nie chciał dobrowolnie ryzykować.
W przypadku dobrych wieści króla irytował nadmiar. Zgadywanie, co tym razem zostało przez poddanych uznane za zwycięstwo polityki władcy, bywało męczące. Wielu możnych ostro przesadzało z wazeliną - trafił się nawet taki, który całkiem na serio zameldował, że dzięki staraniom Wasyla rano wzeszło słońce. Na jego szczęście król miał akurat przypływ wyjątkowej łaskawości i skończyło się tylko na odebraniu akredytacji.
Wielki Koniuszy był jednym z tych nielicznych, którzy wiedzieli, że Wasyla nie wolno trzymać w niepewności ani o sekundę dłużej, niż to jest obiektywnie konieczne. Przeciągnięcie struny mogło najlepszą wiadomość zmienić w bilet do sali tortur. Nie czekał więc.
- Znów mamy sukces wyborczy, i to na całej linii. Z pewnością pamiętasz, o Najłaskawszy, tę radną trafioną okowitomierzem?
- Tę naszą? Wolałbym nie pamiętać.
- Właśnie o to chodzi. Najjaśniejszy Pan może już zapomnieć i o niej, i o tym, że nasza. Zrzekła się mandatu i wzięła całą winę na siebie. A nasi kronikarze skrzętnie to odnotowali w swoich komiksach. Oczywiście nie wspominając ani słowem, że to radna ze Stronnictwa Zielonych była.
- Znaczy co, przyszła na posiedzenie Rady Koronnej i złożyła samokrytykę?
- No nie, aż tak to nie. Skutki zastosowania hiszpańskiego buta tak szybko nie znikają. Jeszcze przez parę miesięcy nigdzie nie pójdzie. Przysłała pismo, które zostało odczytane publicznie. Przyznała w nim, że to nieprawda, jakoby Najjaśniejszy Pan kazał jej mimo wszystko stanąć do elekcji. Oświadczyła, że to była jej samodzielna decyzja. Trzeba przyznać chłopcom z oddziału perswazyjnego, że dobrze wykonali swoją robotę.
Wasyl popatrzył na Koniuszego i zamyślił się na chwilę. Wiedział, że to nie wszystko. I widział, że podwładny aż się pali, aby kontynuować relację. Te chwile król już lubił przeciągać.
- Rozumiem, że na temat uzupełniającej elekcji też masz mi coś do powiedzenia?
Wyraz twarzy poddanych zaskakiwanych w ten sposób był czymś, co Wasyl określał słowem „bezcenne”. Koniuszy nie odbiegał pod tym względem od innych. W przeciwieństwie do większości miał jednak refleks.
- Przed Najjaśniejszym Panem nic się nie ukryje. Wygraliśmy tę elekcję.
- Z karocy spadłeś? Toż ona za dwa miesiące będzie. Ani się waż takich rzeczy opowiadać! Ściany mają uszy...
- Kiedy my całkiem uczciwie ją wygraliśmy. Jest tylko jeden komitet: nasz. To co prawda nieoficjalna informacja, ale z pewnego źródła.
- Komitet? Chciałeś chyba powiedzieć „kandydat”?
- Komitet. Kandydatów mogą zgłaszać tylko zgłoszone komitety, a termin zgłaszania komitetów już upłynął. W Rybołowach wieśniacy się burzą, że nie było żadnego afisza na rynku ani obwieszczenia wygłoszonego przez herolda. Ale tylko trochę.
- A rzeczywiście nie było?
- Miało być jedno i drugie. Ale herold nie dotarł. Niestety, na gościńcach zbójcy wciąż grasują... - Koniuszy uśmiechnął się znacząco. - I w ten sposób plan Najjaśniejszego Pana ułożony zaraz po potwierdzeniu wyników z okowitomierza powiódł się nadspodziewanie. Nie tylko nie oddaliśmy mandatu w Rybołowach walkowerem, ale jeszcze mamy wymianę jeden za jeden.
Po wyjściu Wielkiego Koniuszego król sięgnął do szuflady i wydobył terminarz oprawiony w bawolą skórę. Na karcie oznaczonej „Marzec - do zrobienia” zanotował: „Kronikarze - brak kampanii - rekompensata”.
Nawet absolutne zwycięstwa miewają jakieś minusy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz