W karczmie „Pod Trębaczem” jak zwykle panował półmrok. I jak zwykle żaden z gości nie zwracał uwagi na to, co się dzieje przy innym stole. Dlatego czwórka dostojników siedząca w najciemniejszym zakątku sali mogła się czuć bezpiecznie. No, w miarę.
Wielki Koniuszy zapukał w niezbyt dokładnie wytarty stół i potrząsnął kubkiem. I jeszcze raz. I jeszcze.
- No rzucaj wreszcie — szturchnął go Naczelnik Hipodromu.
- Pierwszeństwo powinna mieć dama — Koniuszy na wszelkie sposoby starał się odwlec nieuniknione.
Duszesa, która udawała bardzo zajętą oglądaniem swojej srebrnej bransolety, spojrzała na niego łagodnie. Koniuszy skrzyżował palce pod stołem.
- Dobrze. Ale nie tymi brudnymi kośćmi. Mam własne.
Sięgnęła do sakiewki. Dwie bursztynowe kości potoczyły się po stole.
- Dwanaście — uśmiechnęła się.
Zanim Wielki Koniuszy zdążył zaprotestować, bursztynowych kości na stole już nie było. Zrezygnowany potrząsnął kubkiem jeszcze raz i rzucił.
- Cztery! - ucieszył się Pierwszy Wojewoda. Naczelnik Hipodromu prawie przewrócił ławę.
Wojewoda chwycił kubek i kości. Potrząsnął. Rzucił. I zadygotał.
- Dwaaaa!!! - ryknął Naczelnik, budząc zrozumiałe poruszenie wśród innych gości karczmy „Pod Trębaczem”. - Nawet nie muszę rzucać, przecież niemożliwe, żebym miał mniej. Ale niech formalności stanie się zadość.
Potrząsnął kubkiem i zamaszystym gestem rzucił kości. A potem na jego twarz zaczęło wypełzać przerażenie.
Pierwsza z kości zatrzymała się z jednym oczkiem na górze. A druga toczyła się dalej. Spadła ze stołu i turlała się po podłodze, aż zniknęła w dziurze między deskami.
Duszesa pieszczotliwie poklepała Naczelnika Hipodromu po policzku.
- Brawo — szepnęła. - Dokonałeś niemożliwego.
- Karczmarzu, kolejka dla wszystkich! - krzyknął Pierwszy Wojewoda.
Odpowiedziały mu okrzyki radości. Tylko Naczelnik Hipodromu wyglądał, jakby stał pod szubienicą.
- Jak ja mu to powiem? Jak ja mu to powiem?!?! - mruczał pod nosem.
* * *
Rozgrywka w karczmie była efektem decyzji Wasyla Niezłomnego. A dokładniej — kilku decyzji i kilku efektów.
Zaczęło się niewinnie. Król uznał, że przed nadchodzącą elekcją trzeba zadbać o popularność. To powtarzało się co cztery lata, więc nikt się nie zdziwił. Ale dalej było już inaczej. Wasyl — pierwszy raz w historii Gryflandii — zapytał o zdanie księcia Igora. A ten doradził mu zorganizowanie burzy czerepów.
- W Oksford of Kembridż radzili sobie w ten sposób z nierozwiązywalnymi problemami — wyjaśnił książę. - Polegało to na tym, że zbiera się grupę mądrych ludzi i każdy podaje najgłupszy pomysł, jaki mu przyjdzie do głowy. No i...
- No i? - ponaglił syna Wasyl.
- No i więcej nie wiem — przyznał Igor.
- Skaranie z tym twoim elitarnym(1) wykształceniem — król machnął ręką. - Nieważne. W szaleństwie musi być metoda, więc w tych pomysłach będzie rozwiązanie. A ja je znajdę.
Do burzy czerepów Wasyl wyznaczył najważniejszych dostojników. Prezydenta i Przewodniczącego zaszczyt ominął, bo tydzień wcześniej król wysłał ich za morze, aby reprezentowali Gryflandię w dorocznej bitwie na pomidory. Wielki Książę Witold przedstawił zaś pergamin od Babki Zielarki, zgodnie z którym cierpiał na ostre zapalenie przydatków. Pozostali punktualnie stawili się w sali tronowej.
- Zasady są takie — Wasyl nie chciał tracić więcej czasu niż trzeba. - Każdy ma klepsydrę na pomysł, jak zwiększyć moją popularność wśród motłochu. Ma podać najgłupszy, jaki mu przyjdzie do głowy. Najgłupszy!
- A jak ktoś nic nie wymyśli?
Król spojrzał uważnie na Duszesę.
- Zebrałem tu kwiat arystokracji. Ale jak ktoś chce sprzątać w zamtuzie, to też może. W naszym królestwie każdy ma prawo dążenia do szczęścia po swojemu. Rozumiem, że waćpani chce zacząć?
Duszesa zagryzła wargi. Wasyl przekręcił klepsydrę.
- Najjaśniejszy Pan może się przebrać za niedźwiedzia i zaśpiewać na akademii w Akademii.
Naczelnik Hipodromu nie zdołał powstrzymać parsknięcia. Król jednak nie zwrócił na to uwagi.
- Taaak. To jest głupi pomysł. Bardzo głupi. Ale zobaczymy, co wymyślą inni. Twoja kolej, Naczelniku.
Tym razem cisza trwała znacznie dłużej. Piasek przesypał się prawie do połowy.
- Niech Wasza Wysokość kupi dwa cetnary leszczy od rybaków z Rybołowów, ugotuje wielki garniec zupy i zrobi biesiadę z pospólstwem...
- Koń cię w głowę kopnął? Za swoje mam rozdawać? - obruszył się Wasyl. - Twoja kolej, Przystojniaku.
Pierwszy Wojewoda nie znosił, gdy król tak go nazywał. Ale oczywiście oficjalnie czuł się zaszczycony, a nawet skomplementowany.
Piasek przesypywał się w klepsydrze, Wojewoda myślał, a Wielki Koniuszy zaczął się pocić. Był następny.
Nie chodziło o to, że nie miał pomysłu. Miał. Chodziło o to, jaki to był pomysł. I o to, że żaden inny nie chciał mu przyjść do głowy.
Głos Pierwszego Wojewody był jak trzeci gong.
- Niech Wasza Dostojność weźmie udział w akcji sprzątania Gryflandii.
- Głupie. I nudne. W sam raz na Pierwszego Wojewodę. No, mój Koniuszku...
W górnej części klepsydry piasku było coraz mniej. Wielki Koniuszy zaciskał pięści, zagryzał wargi, w myślach odmawiał wszystkie modlitwy, które jeszcze pamiętał. Wszystko na nic. Pomysł uczepił się i nie chciał zrobić miejsca dla innego. Koniuszy zrozumiał, że nie ma wyjścia.
- Niech Jego Doskonałość podzieli się władzą z motłochem.
Takiej ciszy w Gryflandii jeszcze nikt nigdy nie słyszał. Nawet muchy przestały brzęczeć pod sufitem.
Twarz Wasyla zrobiła się zielona jak sztandar jego stronnictwa. Wielki Koniuszy był niemal przezroczysty. Naczelnik Hipodromu skoczył w stronę drzwi i zderzył się z Duszesą, która stała przy nich już od dobrej chwili. Pierwszy Wojewoda tradycyjnie wszedł pod stół.
Tymczasem król wrócił do swoich zwykłych kolorów równie szybko, jak wcześniej pozieleniał. Z rozmachem klepnął Wielkiego Koniuszego w plecy.
- I właśnie w tym szaleństwie jest metoda!
Jeszcze przez chwilę napawał się widokiem zbaraniałych dostojników. A potem wszystko im wyjaśnił.
- Pozwolę gołodupcom wydać trochę królewskich dukatów. Oczywiście nie na cokolwiek. Będą mogli zgłaszać swoje propozycje i wybrać z nich jedną. Ale do wyboru będą tylko takie, które są zgodne z królewską wolą. Zadba o to specjalna komisja. Czyli wy.
* * *
Ofiara Losu miała przekazać królowi wynik eliminacji. Jak już wiecie, Los najbardziej niełaskawy okazał się dla Naczelnika Hipodromu. Prawdopodobnie bez jakiegoś szczególnego powodu.
Naczelnik natomiast miał powód, żeby się martwić. A nawet bać. Lud bowiem — czy to z wrodzonej nieufności, czy ze zwykłego lenistwa — do zgłaszania pomysłów się nie rwał. Chociaż mogło też chodzić o to, że król zażyczył sobie przedstawiania życzeń na pergaminie, a w Gryflandii nawet wśród wielmożów było wielu niepiśmiennych. Wieśniaków umiejących czytać i pisać dało się policzyć na palcach jednej ręki.
- Wasza Łaskawość, projekty są dwa. Kowal chce nową karetkę dla Pogotowia Szamańskiego. A co do drugiego projektu, to zastanawialiśmy się, czy go nie zdyskwalifikować. To jakiś anonim, podpisany „Trzy świerki”. Ale nie ma takiego herbu...
- Aaa, to wiem — Wasyl machnął ręką. - To ten matoł, co się założył o baryłkę okowity, że przeczyta dziesięć ksiąg o cesarskim systemie podatkowym w jedną noc, i mu się na czerep rzuciło. Tylko nikt nie wie, czy od ksiąg, czy od okowity. Uważa, że jest tajnym kancelistą z tajnym dyplomem. No, czego chce ten jełop?
- Pomnika Nieznanego Rycerza.
Król wybuchnął śmiechem.
- Spisaliście się na medal. Możesz odejść.
Kiedy za oniemiałym Naczelnikiem zamknęły się drzwi, z ciemnego kąta wyszedł książę Igor. Usiadł przy stole i spojrzał na ojca niedowierzająco.
- Chcemy któregoś z tych pomysłów?
- Znów się w taran bawiłeś z chłopakami? Jutro ogłosimy edykt, w którym będą dwa punkty: 1. Karetka; 2. Pomnik. Napisane bardzo niewyraźnie. Potem skorzystam z Prawa Litery(2) i rozstrzygnę, że było napisane „Kareta”. A Kowal potwierdzi, że chodziło mu o nową karetę dla umiłowanego władcy. No, możliwe, że będzie wolał najpierw porozmawiać z katem, a potem potwierdzić. Jesteśmy nowoczesnym królestwem, poddani mają wolny wybór.
- A jeśli wygra pomnik?
- Nie wygra. Wszyscy będą myśleli, że chodzi o mój pomnik. O szczegóły nikt nie zapyta.
- Ale gdyby jednak?
- Wtedy damy dukata temu świerkowemu jełopowi i on przysięgnie, że zgłosił pomnik umiłowanego władcy — Wasyl spojrzał na syna badawczo. - Co, nie jesteś ciekaw, dlaczego nie oddam go katu?
Książę z dumą wypiął pierś.
- Ja to wiem. Kat bierze więcej.
(1) - zainteresowanych szczegółami wykształcenia księcia Igora odsyłamy do rozdziału 2.
(2) - Prawo Litery pochodziło jeszcze z czasów prekronikarskich. Zgodnie z nim władca rozstrzygał, jak brzmi dowolny napis, jeśli co najmniej dwie osoby czytały go różnie. Wasyl dodał tylko poprawkę: jedną z tych dwóch osób mógł też być król.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz