W karczmie „Pod Trębaczem” jak zwykle panował półmrok. I jak zwykle żaden z gości nie zwracał uwagi na to, co się dzieje przy innym stole. Dlatego czwórka dostojników siedząca w najciemniejszym zakątku sali mogła się czuć bezpiecznie. No, w miarę.
Wielki Koniuszy zapukał w niezbyt dokładnie wytarty stół i potrząsnął kubkiem. I jeszcze raz. I jeszcze.
- No rzucaj wreszcie — szturchnął go Naczelnik Hipodromu.
- Pierwszeństwo powinna mieć dama — Koniuszy na wszelkie sposoby starał się odwlec nieuniknione.
Duszesa, która udawała bardzo zajętą oglądaniem swojej srebrnej bransolety, spojrzała na niego łagodnie. Koniuszy skrzyżował palce pod stołem.
- Dobrze. Ale nie tymi brudnymi kośćmi. Mam własne.
Sięgnęła do sakiewki. Dwie bursztynowe kości potoczyły się po stole.